Helena Wielobycka – najważniejsza dama mroziańskiej kultury
autor: Kamila Juśkiewicz
Na cmentarzu w Mrozach, tuż przy mogiłach żołnierskich, znajduje się skromny grób Heleny Wielobyckiej – niewątpliwie najważniejszej damy mroziańskiej kultury, patronki Gminnego Centrum Kultury w Mrozach. Jej życie, to gotowy scenariusz na książkę lub film z mocnym przesłaniem zmuszającym do refleksji. Pani Helena, gdziekolwiek się nie pojawiła rozsiewała radość, sztukę i piękno. Pozostawiła po sobie trwałe ślady kultury nie tylko w Mrozach. Zmieniała ludzi, rozwijając ich talenty i obszary zainteresowań. Na koniec życia została jednak sama – sama ze swoją starością, kalectwem i pragnieniem bycia dla innych. Zachęcam do zapoznania się z historią tej niezwykłej kobiety.
Długo szperałam w historycznych dokumentach, aby się czegoś więcej o niej dowiedzieć. Myślę, że i dla Was będzie zaskoczeniem to, co udało mi się znaleźć. Może po tej lekturze sami stwierdzicie, że przy okazji listopadowych spacerów warto odwiedzić jej grób i powiedzieć jej, że nie jest sama, że Mrozy o niej pamiętają. Mam cichą nadzieję, że tak będzie.
Z Paryża do Polski
Helena Wielobycka urodziła się 12 września 1875 roku w Paryżu jako córka Marii i Dyonizego Steckich. Była osobą wykształconą. Według niepotwierdzonych relacji ukończyła Sorbonę. Była artystką. Występowała na zagranicznych i polskich scenach. Między innymi tańczyła balet. Malowała. Nie wiemy, jak i kiedy powróciła na stałe do Polski. Wiemy, że wyszła za mąż za Zygmunta Wielobyckiego, który na początku XX wieku należał do kręgu warszawskiej inteligencji. Jego imię i nazwisko pojawia się między innymi na liście stałych członków warszawskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. W tym okresie pani Helena (jako Zygmuntowa Wielobycka) brała czynny udział w organizowanych w Warszawie przedsięwzięciach kulturalnych. W 1907 roku została wymieniona jako współgospodyni „Wieczoru jesieni” organizowanego dla młodzieży w Dolinie Szwajcarskiej (w parku przy Królewskich Łazienkach).
Dom ludowy w Wołominie
W 1921 roku doprowadziła do otwarcia domu ludowego im. Wojciecha Korfantego w Wołominie. Jak donosił Kurier Warszawski nr 352 z 21 grudnia 1921 roku o otwarcie tego domu zabiegała wołomińska inteligencja pod egidą p. Heleny Wielobyckiej. Grupa inicjatywna od trzech lat pracowała nad utworzeniem samodzielnego ogniska we własnym lokalu, odpowiednim dla wszelkiego rodzaju zebrań, przedstawień teatralnych, odczytów, biblioteki.
Przystanek Grudziądz
Następnym przystankiem w życiu państwa Wielobyckich był Grudziądz. Nie wiemy, z jakich powodów. Na pewno w Grudziądzu Helena Wielobycka posiadała własny dom, co zostało odnotowane w różnych dokumentach, między innymi w protokołach Komitetu Budowy Kaplicy w Mrozach, którego była członkiem. W Grudziądzu pani Helena również dała się poznać jako aktywna animatorka życia kulturalno-oświatowego. Jej działalność musiała być bardzo widoczna, gdyż w numerze 254 z 4 listopada 1926 roku gazety „Głos Pomorski” została opublikowana wzmianka, że p. Wielobycka opuszcza Grudziądz i żegna się z Narodową Organizacją Kobiet, której wiele lat przewodziła. Dodatkowo we wzmiance znalazły się życzenia powodzenia w dalszej pracy na niwie kulturalno-oświatowej.
Przyjazd do Mrozów
Po opuszczeniu Grudziądza pani Helena wraz z mężem Zygmuntem przyjechała do Mrozów. W Mrozach troszkę wcześniej pojawił się brat pani Heleny – pan Stecki, magister farmacji. Przyjazd państwa Wielobyckich do Mrozów musiał być związany z działalnością brata, gdyż pani Helena wydzierżawiła a później prowadziła aptekę. Małżeństwo Wielobyckich zamieszkało w kamienicy Stanisława Kowalczyka (obecnie budynek ze sklepem mięsnym przy ul. Jana Kilińskiego). Od początku swojego pobytu w Mrozach państwo Wielobyccy włączali się w różne dzieła na rzecz lokalnej społeczności. Pierwszym wyzwaniem była budowa remizy dla Ochotniczej Straży Pożarnej w Mrozach, która powstała w 1925 roku. Pan Zygmunt wkrótce został prezesem straży a pani Helena zajęła się organizacją wydarzeń kulturalnych w celu zebrania funduszy na budowę remizy. Dzisiaj nie ma już wątpliwości, że to z jej pomysłu w budynku nowej remizy została urządzona sala teatralno-widowiskowa, która po przebudowie do dzisiaj służy działalności Gminnego Centrum Kultury w Mrozach. Organizacja przedstawień teatralnych była jej oczkiem w głowie. Remiza z salą widowiskową została oddana do użytku już w 1928 roku.
Na rzecz budowy kaplicy
W 1928 roku pani Helena wsparła Komitet Budowy Kaplicy w Mrozach. Od początku zabiegała o organizację spektakli, balów, loterii, z których dochód miał być przeznaczony na budowę kaplicy. Sama przygotowywała scenariusze, kostiumy, scenografię, dekoracje. Angażowała młodzież, ćwiczyła z nimi, pilnowała każdego szczegółu. Kaplica została wybudowana w 1930 r. ze składek społecznych i z dochodów z organizowanych przez nią wydarzeń. Pobudowanie kaplicy przyczyniło się do erygowania parafii w Mrozach w 1931 roku.
Działalność społeczno-kulturalna
W latach 30. XX wieku prowadziła intensywną działalność społeczno-kulturalną. Angażowała się w sprawy oświatowe na forum państwowym. W dyskusjach politycznych broniła jędrzejowiczowskiego modelu oświaty.
Była ciepłą, pogodną osobą. Oprócz teatru, zajmowała się również korepetycjami z języka francuskiego, którym biegle władała oraz nauką gry na pianinie. Chętnie śpiewała. Gdy przybyła do Mrozów, była już osobą niepełnosprawną. Zapamiętano ją jako osobę przygarbioną, poruszającą się przy pomocy laski. Nie miała własnych dzieci. Za to pomogła trójce obcych dzieci, którymi się opiekowała i je kształciła. Otaczała się zwierzętami. W mieszkaniu miała gromadę psów i kotów.
Ostatni etap życia
Wybuch II wojny światowej rozpoczął trudny okres w jej życiu. Bomba zniszczyła kamienicę Stanisława Kowalczyka, w której mieszkała. Musiała przeprowadzić się do drewnianego domu p. Gogłozów (dzisiaj drewniany budynek naprzeciwko sklepu hydraulicznego przy ul. Jana Kilińskiego). W tym budynku mieszkała do końca życia. W 1942 roku umarł jej mąż Zygmunt. Została sama. Stopniowo traciła siły i możliwości zarobkowania. Nie miała żadnych źródeł utrzymania. Według relacji świadków, piekła drożdżowe bułeczki i sprzedawała je, aby zarobić cokolwiek. Nie miała siły dźwigać blach, dlatego ciągnęła je po ziemi na sznurku. Pani Janina Kamińska, opiekunka społeczna, w 1958 roku wystarała się dla niej o skromną rentę i do końca pozostała jej główną towarzyszką. Od czasu do czasu harcerki przychodziły, aby u niej posprzątać. Prowadziła bardzo skromne życie, w ciszy i w oddaleniu.
Umarła w samotności 18 maja 1962 roku. Jej pogrzeb zgromadził tłumy mieszkańców Mrozów, co zostało wyjątkowo odnotowane w Kronice Parafialnej. Zapisano, że jej pogrzeb stał się wielką manifestacją religijną.
Wspomnienie Antoniny Sadowskiej
Tak Helenę Wielobycką wspominała Antonina Sadowska w wywiadzie udzielonym Danucię Grzegorczyk w 1997 roku (źródło: Gminna Biblioteka Publiczna w Mrozach):
„Wspaniałą atmosferę w Mrozach stworzyła pani Helena Wielobycka. Najpierw przyjechał jej brat – p. Stecki, mgr farmacji – mieszkał i pracował w naszym domu. Później przybyła p. Wielobycka z mężem i gromadą kotów i psów. Zamieszkali u p. Kowalczyka. Całe to towarzystwo czworonożne mieszkało razem z nią. Miała pomoc domową. Pani Wielobycka była artystką, występowała za granicą. Świetnie władała jęz. francuskim, niemieckim… U nasz w szkole od V klady był francuski i jeśli ktoś miał kłopoty, ona udzielała korepetycji.
To była naprawdę uzdolniona osoba, wesoła i rozśpiewana. Śpiewała nawet na ulicy. Miała własne pianino i ciągle grała. Byłam jeszcze małą dziewczynką, bawiłam się z Halinką Kowalczykówną na podwórku. Otworzyło się okno, wyjrzała p. Wielobycka i zrzuciła nam pudełko z pestkami. To było moje pierwsze spotkanie z tą wspaniałą kobietą. Później obie z Halinką chodziłyśmy na naukę gry na pianinie, lekcje francuskiego. Ona była kaleką – chodziła pochylona, ponieważ miała skrzywiony kręgosłup. Z tego powodu nie mogła już tańczyć na scenie, a wcześniej była baletnicą. Jak przybyła do nas, to już chodziła z laską, rękę trzymała zawsze z tyłu i śpiewała. Była w Mrozach motorem i duszą życia kulturalnego.
Pierwszym przedstawieniem, jakie zorganizowała, to były jasełka. Ja też występowałam. […] Cała młodzież mrozowska – było nas dużo – wszyscy zbieraliśmy się u niej w domu. Sama wyznaczała, kto dzisiaj przyjdzie na próbę a kto innego dnia. I przerabiała z każdym taniec, śpiew czy wiersze. Słowa układała sama, treść była odpowiednia do środowiska. […]
Pamiętam, że oprócz jasełek i tej sztuki, była jeszcze komedia „Ciocia Filsia i wujcio Tomcio”, sztuka „Czarodziejka”, w której brało najwięcej osób oraz „Księżniczka Czardasza”. Próby trwały długo, nieraz i cały rok. Były tańce, wiersze, dialogi i piosenki. Trzeba było wziąć tekst – swoją rolę przepisać i nauczyć się. Potem każdy musiał występować u niej w domu. Próby w całości odbywały się w szkole a później w strażnicy. Wielobycka skupiała całą młodzież u siebie. Po 30-40 osób występowało w jednym przedstawieniu i każdy musiał się czegoś nauczyć. To była wspaniała rzecz. Występowała młodzież nie tylko z Mrozów, z okolic również. Potrafiła też przyjść do szkoły i wybrać sobie „aktorów”. Wszyscy byli bardzo oddani, usłużni i chętni. Do czasu niestety, dopóki była sprawna. […]
Pani Wielobycka miała wszystkie talenty. Wszystkie utwory pisała sama, układała piosenki i tańce. Pięknie malowała, całe dekoracje robiła, stroje opracowywała, wytłumaczyła, jak ma być a my sami je robiliśmy. Jak już kostium był gotowy, trzeba było pokazać a ona albo akceptowała albo kazała poprawić.
Pani Wielobycka zajęła się także trójką dzieci – Lucyna, Heniek i Zocha Wójciccy. Dzięki niej pokończyli szkoły i usamodzielnili się zajmując stanowiska.[…]
W karnawale corocznie odbywały się zabawy kostiumowe. W sylwestra – bal strażacki a 2 lutego zabawa, z której dochody przeznaczane były na kościół. Zawsze było dużo ludzi z Mińska, Kałuszyna, ale tylko z zaproszeniami. Obowiązywały odpowiednie stroje a zabawy zaczynały się polonezem. Na jednej sylwestrowej zabawie brałam udział jako dziecko. Czworo nas było, każde z nas miało napis kolejnych lat.
W 1939 roku nadeszła wojna i wszystko się skończyło. Pani Wielobycka już wtedy była sama i nie miała środków do życia. Przeprowadziła się do domu p. Gogłozy. Na rogu w sionce miała sklepik. Sama piekła ciastka drożdżowe, bułeczki, ciągała je w blasze na sznurku, by była niesprawna. I sprzedawała je. To była straszna rzecz. I pomyśleć, ile ta kobieta dla Mrozów zrobiła. Ile ona dobrego dla nas zrobiła. Dzięki niej nasz horyzont myślowy był inny. Każdy miał cel w życiu, obowiązek, który przydał się na całe życie. Ona była duszą całego społeczeństwa. Jak z perspektywy lat myślę, co ta kobieta miała za to wszystko, za swoją wspaniałą pracę? Myśmy powinni jej pomnik postawić. To była fenomenalna kobieta. Nie było chętnego, kto by się nią zajął. Owszem, później uczyniła to p. Kamińska – oddana opiekunka wielu samotnych i chorych ludzi. Chodziła do pani Wielobyckiej, kąpała ją, przebierała a później to już została zupełnie sama.”
Człowiek swojej epoki
W Kronice Parafii Mrozy nie omieszkano wspomnieć, że Helena Wielobycka „Przez całe życie była altruistką, a pod koniec życia stała się skrajną abnegatką, żyła w biedzie i opuszczeniu.” Abnegatką, czyli osobą skromną, rezygnującą z osobistych korzyści na rzecz innych. Co ciekawe, dawniej to słowo miało pozytywne znaczenie, a dzisiaj używa się go w odniesieniu do kogoś, kto siebie zaniedbuje.
Nie nam oceniać, czy pani Helena była abnegatką i czy była nią z własnej woli. Na pewno była najlepszym przykładem człowieka swojej epoki, oddanego pracy u podstaw, niosącego kaganek oświaty pod strzechy. Dzisiaj pozostaje nam być wdzięcznym za niematerialne jej dary, za kształcenie młodych ludzi, którzy później stali się naszymi babciami i dziadkami. Pozostaje również wyrazić wdzięczność za miejsce, które stworzyła, a które do dzisiaj służy kulturalnym spotkaniom mieszkańców.


